wtorek, 23 września 2014

Piękno tkwi w nas

Dbanie o skórę od zewnątrz uważam za działania połowiczne. Tak na prawdę na to jak wyglądamy wpływa o wiele bardziej to co jemy, jak i gdzie żyjemy. Nie bez znaczenia są oczywiście geny.

Na pewno znacie te "slogany": pij więcej wody, odżywiaj się zdrowo, ruszaj się i śpij. (Tylko z tym ostatnim nie miałam problemu.) Każdy to zna, a mało kto stosuje.
Kilka drobnych zmian, które u mnie się sprawdziły:
* Kiedyś każdy dzień zaczynałam od kawy z cukrem i mlekiem. Tego nawyku nie zmienię. Zamieniłam za to cukier na kokosowy, a mleko krowie na migdałowe. Małym wysiłkiem zaczynam dzień trochę zdrowiej. 
* Jeszcze rok temu nie jadałam śniadań. Po porannej jajecznicy czy kanapce czułam się ciężka. Wolałam ominąć ten punkt programu. Nic dziwnego: okazało się, że mam uczulenie na gluten. Zaczęłam szukać więcej informacji o glutenie i okazało się, że poranny croissant to dla mnie niezła dawka "trucizny".
Szukając alternatywy zaczęłam pić szejki proteinowe. To nie było jeszcze to, ale byłam na dobrej drodze. Przejrzałam kilka diet bez glutenu: paleo, wegańskie, RAW, RT4. Zaczęłam wprowadzać drobne zmiany w codziennych nawykach. Paleo okazało się dla mnie zbyt mięsne, a wegetarianizm zbyt trudny (mam w domu trzech bezwzględnych mięsożerców: męża i dwa koty).
Gotowanie obiadów było dość uciążliwe i mało praktyczne w tygodniu. Kończyło się to tak, że zjadałam dwa obiady: jeden w pracy zamówiony z cateringu, drugi w domu. W pracy byłam do południa głodna, po południu zmęczona. Po pracy padałam i  kładłam się spać.

Po wielu próbach znalazłam swój środek: własną modyfikację RT4.

Do godziny 16 jem tylko surowe warzywa i owoce. Po południu zjadam ciepły posiłek, z tym, że czasem mięsny lub rybny. 

Dzień zaczynam często od koktajlu z owoców: banany, maliny, jagody miksuję z wodą, nasionami Chia, witaminą C, probiotykami i błonnikiem. 


W pracy zjadam tylko owoce i warzywa: banany, mango, suszone daktyle, zielone sałatki z sezonowymi warzywami. Piję dużo wody z sokiem i witaminą C. W ciągu dnia poza żywnością przyjmuję min. 5g kwasu L askorbinowego.


Po południu zjadam ciepły, bezglutenowy posiłek. Leczo, zupę, makaron (ryżowy lub kukurydziany), czasem coś z mięsem, ziemniaki. To co mam po w lodówce i na co mam ochotę.
Staram się jeść żywność niepoprzewożoną przez korporacje. Zdrowe tłuszcze roślinne: kokosowy, oliwa z oliwek, awokado.

Korzystam z cronometer.com

Dziennie rzadko przekraczam 2000 kalorii.

Co daje mi ta dieta:

- dobre samopoczucie. W ciągu dnia na owocach i warzywach jestem lekka, mam dużo energii. Nie jestem głodna. Po południu nadal mam siłę. Kiedyś po powrocie z pracy kładłam się spać... Teraz idę na rower, sprzątam, spotykam się ze znajomymi lub grzebię w necie ;)

- wygodę - nie muszę dzień wcześniej gotować, w pracy nie muszę zamawiać obiadów, a po ciężkim obiedzie nie jestem śpiąca i zmęczona.

- satysfakcję i różnorodność - ponieważ nie ograniczam się w ilości pożywienia, ani w produktach czuję się dobrze z tym co jem. 

- czy to widać? wydaje mi się, że się nie zmieniłam i tu już jest plus.Za krótko jestem na diecie żeby coś więcej powiedzieć.


Wieczorem biorę też dodatkowe suplementy:

* magnez - bo piję dużo kawy, a moja dieta nie dostarcza wystarczającej jego ilości,
* Solgar na skórę, włosy i paznokcie 
* witaminę B complex - biorę tą z Throne, bo jest moim zdaniem najlepsza, zawiera zmetylowaną formę kwasu foliowego i B12. 
Więcej:Tutaj
 

poniedziałek, 22 września 2014

Jesienna regeneracja - skóra

Za oknem chłodne i deszczowe dni. Nie czas na marudzenie, a na regenerację skóry, włosów i ciała po letnim szaleństwie.
Zabieg zaczynam od delikatnego peelingu mechanicznego. Żel z yes to... jest idealny. Nastepnie przecieram twarz tonikem wlasnej produkcji: hydrolat, glukonolakton i kilka kropli aloesu. 


Na tak przygotowana twarz aplikuję kwas migdałowy. Nie sposób wymienić wszystkich jego zalet: złuszcza, odświeża, odmładza, działa też antybakteryjnie. A do tego jest delikatny. Nie piecze i nie powoduje zaczerwienienia. 


Po kilku minutach zmywam kwas. Przecieram twarz tonikiem i nakładam maskę. Tym razem My beauty diary z kolagenem. Duży płat, mocno nasączony - trzeba uważać, bo kapie - działa cuda. 


Po ok. 30 minutach ściągam maskę, nakładam krem pod oczy i na całą twarz. 

Skóra po zabiegu jest wyprasowana. Wszystkie linie mimiczne znikają. Czoło jest gładkie jak po botoksie ;) 

piątek, 4 lipca 2014

Wakacyjnie - znów Kanary

Drugi raz urlop spędziliśmy na Fuertaventura. Ta wyspa chyba nigdy mi się nie znudzi? Łagodny dla człowieka klimat: nie za gorąco i nie za zimno. Afrykańskie słońce i morska bryza. I cudowny, błękitny ocean. I tak cały rok...













wtorek, 15 kwietnia 2014

Clinique Laser Focus Serum

Długo się zastanawiałam czy warto pisać o tej bardzo krótkiej relacji? Napisze, bo w necie nie ma wielu opinii tego produkt. A jest on bardzo drogi i warto znać rożne wersje zdarzeń.
Ogladalam go wiele razy, na necie, w sklepach, ale zawsze byly jakies wazniejsze rzeczy do kupienia. 360zl piechota nie chodzi. W koncu nadarzyla sie okazja żeby dorwac go po bardzo korzystnej cenie: wyprzedaż w  Marionnaud. Ze znizka -70% byl warty testow nawet w ciemno!
 I tak właśnie pojawił się u mnie.


Zacznę od opakowania, które jest bardzo dziwne. 50ml, a butla prawie jak szampon. Dziwne! Taki chwyt marketingowy. Żebyśmy wiedziały za co płacimy.Ale o zabraniu go ze sobą w podróż nie ma mowy, bo gdy staniemy przed wyborem: szampon czy serum? -  to wiadomo...
W środku długa, plastikowa pipeta. Średni pomysł. Wprowadza się nią powietrze i ewentualne bakterie jeśli dotkniemy reki przy aplikacji. Wole pompki i opakowania typu airless. 

Samo serum jest bardzo lekkie, mleczne. Dobrze się wchłania i nie zostawia żadnej warstwy na skórze.
O efektach trudno coś powiedzieć, bo używałam je ok. 10 dni. Tyle wystarczyło by na mojej skórze pojawiło się kilka bolących gul, masa zaskórników i grudek.


I teraz pytanie: dlaczego firma, która jest pro dermatologiczna dodaje dimetikon? Sprawdziłam jeszcze kilka ich produktów i nawet te do skory tłustej go maja. Ten silikon silnie zapycha. O czym sama miałam okazje się nie raz przekonać.

Serum poszło już w świat. bye bye. nie będę tęsknic. 

wtorek, 25 marca 2014

Domowa maska do włosów

Najlepsza chyba domowa maska do włosów zawiera 3 podstawowe składniki: olej kokosowy, miód i cytrynę. Wykonanie jest banalne: 2 łyżki oleju podgrzewam w mikrofali, dodaje łyżkę miodu i kilka kropli soku z cytryny. Do tego czasem dodaję co jeszcze mam pod ręką: olej z awokado, lniany, arganowy, sok z aloesu, jogurt, banan. Co sobie życzycie. Składniki nie muszą być najczystsze i najlepszej jakości. Włos i tak jest martwy. Nakładam mieszankę na włosy na ok. godzinę. Zawijam w ręcznik. I czekam na cud!
Włosy są po niej super miękkie, nawilżone, wygładzone, najlepsze jakie mogą być.

Rada: jeśli używasz odżywek z silikonami umyj wcześniej włosy szamponem oczyszczającym z SLS. Ja mam taki zwykły: pokrzywa, czarna rzepa czy co tam akurat maja w miejscowym PSS ;)

poniedziałek, 24 marca 2014

Wish list

Lista moich zachciewajek na następne tygodnie:





Jak widać nie jestem jeszcze w pełni przekonana o nadejściu wiosny/lata. Marzą mi się cięższe  kremy i matowe cienie. Niedługo pewnie się to zmieni.

poniedziałek, 17 marca 2014

Czy warto za płacić?

Przez ponad 10 lat mojej makijażowej przygody miałam przyjemność testować masę kosmetyków z różnych półek cenowych. O czym dziś chcę opowiedzieć? O tym czy kosmetyki drogie są lepsze od tanich?

Kiedy zaczynałam sięgać po podkłady, pod koniec lat 90, wybór w sklepach był na prawdę niewielki. Marki drogeryjne można powiedzieć, że raczkowały w Polsce. Nie tylko wybór, ale i moja wiedza były w powijakach. Miałam za to stały, nieograniczony dostęp do wszystkich nowości (mój tato pracował w hurtowni kosmetycznej, gdzie byłam częstym gościem). Drogerie, perfumerie fascynowały mnie bardziej niż sklepy z cukierkami. Uwielbiałam oglądać wszystkie te cuda.
Moim pierwszym drogim podkładem był Dior Diorskin Fluide. Był rok 2003. Jakiż to był przełom! Jaka rewelacja! Nie mogłam się nadziwić jak pięknie wygląda moja skóra. Jak odcień się dopasowuje (a był to klasyczny Diorkowy żółciak).
Później kupowałam różne marki: Lancome, Helenę Rubinstein, Clinique, Chanel, E. Lauder, kolejne Diory. Mijały lata. W drogeriach pojawiało się co raz więcej marek i produktów. Testowałam je od czasu do czasu, ale nie dawały takiego efektu jak wysoko półkowe podkłady.
Przełom nastąpił pod koniec 2011 roku kiedy kupiłam podkład Maybelline Fit me. Byłam zdziwiona: wyglądał jak moja ukochana Helena Color Clone. W konsystencji, w kryciu był tak podobny! I 10 razy tańszy!
Zaczęłam szukać informacji o różnych nowych, drogeryjnych produktach. Okazało się, że istnieją cuda, o których nie miałam pojęcia! Polska strefa blogerska kwitła. Można było znaleźć ciekawe recenzje i zdjęcia.
Przeglądając strony producentów, buszując w sieci zauważyłam, że na świecie jest kilka koncernów, które trzymają większość marek, które znam, np.: L'oreal jest właścicielem m.in. Lanocme, Maybelline, Armani, Redken, Kerastase, Vichy, La Roche Posay, YSL i wielu innych.
Wniosek jest jeden: skoro podkład za 200zł i za 50zł są robione przez jednego producenta, prawdopodobnie w jednej fabryce to czy mogą się bardzo różnić? Myślę, że dzieli je na pewno czas pojawienia się na rynku: najpierw pojawia się marka selektywna. A z czasem jej tańszy odpowiednik. W sieci znajdziecie wiele opisów tańszych odpowiedników. Czy warto więc ślepo wierzyć w markę? Moim zdaniem nie. Warto za to szukać, testować, aż znajdzie się swój ideał. Nie patrzcie na markę, nie liczcie też, że płacąc ogrom pieniędzy otrzymacie spełnienie kosmetycznych marzeń. Bądźcie czujni ;)

piątek, 14 marca 2014

What's in my makeup bag?

Tą podręczną kosmetyczkę zabieram ze sobą wszędzie: do pracy, na basen czy na siłownię. Dlatego musi zawierać produkty, dzięki, którym spod prysznica będę mogła wyjść "do ludzi".

Oto co zawsze zabieram ze sobą.



Maskara Givenchy - ta z kulkową szczoteczką. Nie przepadam za nią. Słabo podwija rzęsy. Wymaga też sporo czasu na dopracowany look. Noszę ją z dwóch powodów: jest mała, a wiadomo miejsce jest cenne, poza tym awaryjnie mogę jej użyć. Na co dzień nie mam czasu na takie zabawy.


Kredka Kobo w kolorze brązowym. Automatyczna, poręczna kredka w neutralnym kolorze zawsze się przyda żeby nadać spojrzeniu wyrazistości.



Bibułki matujące Shiseido - nie zawierają żadnych dodatkowych składników. Nie zapychają, nie uczulają. Za to dokładnie zbierają sebum.

Kompakt słoneczny Shiseido. Tego produktu chyba nie trzeba przedstawiać. Powiem tylko: pełne krycie, wysoki filtr, matowe wykończenie, długo utrzymuje się na twarzy. Małe poręczne opakowanie, w którym jest wszystko: lusterko, gąbeczka.Produkt na 5+


Mistrzowie drugiego planu:
Mini wersja UD de slick - utrwalacza makijażu, Cicaplast - wszechstronny balsam, który genialnie nawilża, korektor Fit me Maybelline - na wszystkie niespodzianki oraz cienie pod oczami :(


czwartek, 13 marca 2014

Nowy Effaclar Duo plus

Serii Effaclar jestem wierna od wielu lat. Żel do mycia kupuje z religijna wręcz wiernością i zawsze mam zapas. Kremów Effaclar używam zaś sporadycznie. Nie są podstawą mojej pielęgnacji, a raczej niezbędnym dodatkiem. Moja skóra nie jest już tak kapryśna i tłusta jak kiedyś, ale nadal miewa swoje foszki.


Ostatnio zauważyłam, ze pojawił się nowy Effaclar: Duo plus. Zaciekawiona kliknęłam.

Opakowanie wygląda identycznie jak poprzednia wersja: długa tuba z wygodnym "dzióbkiem" dozującym produkt. Dostajemy 40ml za cenę 40-50zł (udało mi się kupić na allegro za 35 + przesyłka). Cena jest jak najbardziej adekwatna do wydajności. Opakowanie nawet przy codziennym używaniu wystarczy na 2-3 miesiące.
Nie polecam nakładać go grubą warstwą, bo może bardzo przesuszać. Ja stosuję go miejscowo: na brodę, nos i kości policzkowe, czyli tam gdzie pojawiają się problemy. Czekam chwilę aż się wchłonie i nakładam krem nawilżający. W ten sposób mam pewność, że nie zrobi mi mi krzywdy.
Producent obiecuje to co zwykle, czyli: zmniejszenie porów, wyprysków, świecenia skóry. Nowy krem został udoskonalony o składnik, który ma zwalczać przebarwienia potrądzikowe - ceramid Procerad. Cokolwiek to jest nie zauważyłam jakiś wielkich zmian w tej materii.Ale może jeszcze za wcześnie na werdykt? W każdym razie dobrze, że specjaliści z La Roche Posay dostrzegli ten kłopotliwy efekt uboczny trądziku.
Co na pewno robi: to matuje na długo, zmniejsza ilość grudek i drobnych wyprysków. I to bardzo szybko i skutecznie. Na likwidację poszerzonych porów niech nikt nie liczy. Do potrzeba artylerii mocnych kwasów i laserów.
Nadaje się pod makijaż, ale uwaga na suche skórki!



środa, 12 marca 2014

Perfect nude

Idealny nudziakowy zestaw:

Catrice 190 the nuder the better plus błyszczyk Manhattan 19W

Na pewno każda znas zna ten dylemat: kochamy neutralne usta, w sklepach jest pełno pięknych, neutralnych kolorów. Problem pojawia się po aplikacji. W niektórych kolorach wyglądamy blado, nijak, na rozmyte i chore. Kluczem jest wybranie koloru zbliżonego do naturalnego koloru ust lub o ton ciemniejszego. Unikajcie zimnych, jasnych beżowo-różowych pomadek. Wyglądają trupio!
Po wielu mniej i bardziej udanych testach znalazłam zestaw, w którym wyglądam dobrze.






Pomadka Catrice jest bardzo kremowa, o satynowym wykończeniu, mocno kryjąca. Nie jest to produkt typu "butter". Klasyczna, dobra pomadka :) Cena jest bardzo przystępna. Opakowanie też jest wysokiej jakości. Może nie jakieś wymyślne, ale czuć w dłoni, że to solidny produkt.Polecam przetestowanie w najbliższej Naturze :)

Błyszczyk Manhattanu złapałam na jakiejś promocji. I szczerze powiedziawszy byłam nim na początku bardzo rozczarowana. Nie lubię brokatowych produktów. Ale jak widać na zdjęciu, w duecie z Catrice przyjął się dobrze i używam go namiętnie.


Na zdjęciu wyglądają bardzo pomarańczowo, ale w rzeczywistości to piękne cielaczki. Bardzo dobre zdjęcia udało się zrobić kabodreams









środa, 5 marca 2014

Ulubieńcy lutego 2014



  • Clinique dramatically different moisturizing gel - klasyk w wersji light. Idealnie sprawdza się w wersji solo lub na różne specyfiki (sera, effaclar, kwasy). Mam 100% pewność, że mnie nie wysypie, nie uczuli, nie wchodzi w reakcji z żadnym testowanym kwasem. Dobrze nawilża skórę i sprawia, że makijaż wygląda dobrze.

  • Bourjois healthy mix - nowa wersja jest równie dobra jak poprzednia, choc nieco bardziej świetlista, lekka, naturalna. Trzyma się dobrze przez 8 godzin. Mam chrapkę na nowy CC, ale muszę najpierw skończyć to co stoi na półce. 

  • YSL lakier do ust nr 17 - fenomenalny błyszczyk. Wyszło już masę podobnych produktów z różnych firm, ale żaden nie jest tak dobry. Kolor jest nasycony, lśniący, po prostu piękny. Długo się utrzymuje. Ma precyzyjny aplikator. I kolor, który będzie hitem tego sezonu ;)

  • Korund - jeśli nie zna ktoś tego produktu to uważam, że natychmiast musi się zapoznać. Od jakiegoś czasu nie kupuję żadnych peelingów, bo po co? Dodaję odrobinę korundu do ulubionego żelu do mycia twarzy. Sprawdza się rewelacyjnie. Sposób ekonomiczny i skuteczny, oszczędza nie tylko pieniądze, ale i cenne miejsce w naszej łazience ;) Takie pudełeczko za kilkanaście złotych wystarczy kilka lat. Zdziera martwy naskórek delikatnie, równomiernie, bo granulki są okrągłe i bardzo dokładnie.
  • Alterra pomadka ochronna do ust - tego produktu też nie trzeba przedstawiać? Mówiła o nim nissiax83  Ja używam je na usta i na paznokcie. Polecam! 





  •  Clarins żel pod oczy przeciw opuchnięciom i sińcom. Na pewno nie robi tego co pisze producent. Sińce mam nadal takie jak miałam. Za to dobrze nawilża i sprawdza się pod makijaż. Korektor się na nim nie roluje. Czy ktoś zna krem pod oczy, który skutecznie likwiduje sińce? Ja takiego nie znalazłam i przestałam wierzyć, że kiedykolwiek znajdę.

  • Maybelline master precise eyeliner- sięgam po niego najczęściej, bo jest wygodny. Nie trzeba szukać pędzelków, zastanawiać się czy za dużo się nabrało? Cieniutki pisaczek precyzyjnie maluje dzienną kreskę nad linią rzęs. 


wtorek, 4 marca 2014

Zakupy. Likwidacja Marionnaud :(

Oto kilka rzeczy, które kupiłam wczoraj:
W Sephorze znalazłam na promocji zestaw Clarins. Miałam już wcześniej te produkty. Nie są złe, ale jakiegoś efektu wow nie zobaczycie.



Nie spodziewałam się, że nadejdzie taka chwila... likwidują moją ulubioną perfumerię - Marionnaud :(
Zaczyna się wyprzedaż. Zniżki nie są jeszcze jakieś powalające (-40% przy zakupie 4 produktów), ale i towaru jest bardzo mało.  
Złapałam duet z Mavali: oliwkę przyspieszającą wzrost płytki. Pięknie pachnie kwiatem dzikiej róży i nie jest bardzo tłusta. Po kilku chwilach nie ma już śladu olejku na palcach, co mnie bardzo zaskoczyło. O efektach może kiedyś napiszę (jeśli będą warte wspomnienia). Ten malutki po prawej to ciekawy produkt: maluje się nim same końcówki paznokci. Ma scalać warstwy płytki, zapobiegając łamaniu i rozdwajaniu. Interesujący osobnik.

Długo zbierałam się do zakupu jakiegoś przyzwoitego sypańca. Myślałam o Dermablend, Chanel (Sroczka tak go wychwalała), w końcu padło na Clinique transparentny. Jest zupełnie niewidoczny na mojej skórze. Daje tylko delikatny mat. I utrwala makijaż. Pierwsze testy wypadły bardzo korzystnie.



czwartek, 13 lutego 2014

Philip Kingsley Elasticizer Extreme

Włosy od zawsze były moją obsesją. Obiegowa opinia głosi, że mam na głowie cud natury: gęste, długie i falowane włosy, które są marzeniem wielu moich koleżanek. Dla mnie od zawsze były udręką. Są sztywne, nieposłuszne, łatwo się przesuszają i są trudne w stylizacji (o samodzielnym wyprostowaniu mogę sobie pomarzyć - dzięki Mamo! Przez to najczęściej chodzę w kucyku lub warkoczu.
Przetestowałam tony produktów z różnych półek cenowych: od Alterny (nie mylić z Alterrą, którą też mam w swoich zbiorach), Kerastase, po oleje: kokosowy, arganowy, lniany... Lista ciągnie się w nieskończoność. Ogromną różnicę zrobiła zmiana pielęgnacji z silikonowej na bardziej naturalną. Moje włosy kochają oleje! Ostatnio jednak za sprawą pewnej ślicznej dziewczyny z UK i jej opiewania cudu P. Kingsley, kupiłam maskę z silikonami i parabenami!
Maska ta podobno została stworzona dla Audrey Hepburn, co dodatkowo zachęciło mnie jej przetestowania :)



Skład jest taki sobie, ale jednak emolientowy (czyli nawilżający): olej rycynowy, oliwa z oliwek, alkohol cetylowy. Amodimethicone - dość przyjazny silikon, który zmywa się łagodnym szamponem. I elastyna - białko strukturalne naszej skóry. Do tego masa parabenów i innych dziwnych chemikaliów, których tak starałam się unikać.  Patrząc na etykietę pukałam się w głowę: kocham Cię Amelio, ale żeby to się miało sprawdzić?

Maskę nakłada się odwrotnie niż wszystkie inne: przed myciem. Czasem nakładam ją na pół godziny, czasem na całą noc. Jest bardzo gęsta, kremowa. Rozprowadza się na włosach jak masło do ciała. Zmywa się jednak łatwo każdym szamponem (nawet bez sls).

Czy działa? I to jak!  Przede wszystkim nie mam problemu z elektryzowaniem czy rozczesywaniem. Włosy są miękkie, gładkie i błyszczące już po pierwszym użyciu. Trudno się tego domyślić nakładając czy nawet zmywając maskę, bo nie ma tego uczucia śliskości włosa, którego szukamy.
Mam wrażenie,że moje włosy po tej masce są takie jak w dzieciństwie: nawilżone, aż chłodne w dotyku, mięsiste, grube, ale nie sztywne jak zwykle. Jest to genialny produkty dla takich włosów jak moje. Ale... strzeżcie się go jeśli macie włosy cienkie, rzadkie, krótkie. Myślę, że może je bardzo obciążyć.

Produkty P. Kingsley są dostępne w UK. Feelunique czy Lookfantastic mają świetne promocje i wysyłkę za free :) Warto zamówić na początek jakiś zestaw z mniejszymi pojemnościami. Przetestować czy ten produkt nam pasuje.


poniedziałek, 3 lutego 2014

Zimowy survival

Zima w tym roku przyszła późno, nie jest jednak łaskawa. Minusowe temperatury na zewnątrz, grzejniki w pomieszczeniach rujnują naszą skórę i włosy. 
Kilka moich ulubionych kosmetyków, które ratują mi życie:

1. Philip Kingsley Elasticizer Extreme - balsam do włosów, który nakłada się przed myciem na ile się da, pół godziny, godzinę, cala noc. Po pierwszym użyciu nie byłam zachwycona. Nie jest to produkt, po którym włosy są śliskie, obklejone silikonami. Działa raczej wewnątrz włosa. Odżywia, nawilża i sprawia, ze  włosy są jak z dzieciństwa: miękkie, chłodne, błyszczące. W drodze jest już duże opakowanie ( do kupienia na feelunique i lookfantstic z darmowa przesyłką). 

2. La Roche Posay Cicaplast - balsam do zadań specjalnych. Skora na moich dłoniach to istne szaleństwo. Jest sucha, szorstka, pęka i piecze. Żaden krem drogeryjny jeszcze się u mnie nie sprawdził. Dlatego zima szukam rozwiązań w aptekach. La Roche jak zawsze nie zawiódł. Balsam jest lekki i skuteczny. Male opakowanie można mieć zawsze w torebce. A efekt widać od razu.

3. Sztyft ochronny do ust Alterra z Rossmana. Przyznam się, ze wiele razy na niego spoglądałam, ale kupiłam go dopiero po filmiku Agnieszki (niesiax83). Stosuje standardowo: na usta. Dobry, naturalny produkt. Skutecznie nawilża skórę ust, bez obklejania ich parafina.


4. Masła. Naturalne, nierafinowane masełko kakaowe i shea to najlepsze co możemy mieć pod ręką w zimie (i w lecie). Wcieram je w dłonie, usta, wszelkie suche miejsca. Jestem tez w trakcie kuracji paznokci. Zrezygnowałam na jakiś czas z lakierów, bo moje paznokcie bardzo się rozdwajają. Przełożyłam masełka do kilku mniejszych pudełeczek, które stoją w różnych miejscach (na stoliku nocnym, w salonie przy pilotach, w pracy itd.). W ten sposób mam je zawsze po ręką i nie mam wymówki żeby nie używać. Wmasowuje sumiennie w skórki i paznokcie oglądając film czy czekając aż poczta się ściągnie ;)



piątek, 10 stycznia 2014

Wyprzedażowa shopping mania

Nastał mój ulubiony czas w roku (i chyba każdej zakupoholiczki) - sezon na wyprzedaże w pełni. Oto co udało mi się upolować:

ze strony Mango klinkęłam dwie rzeczy:

białą, klasyczną koszulę z jedwabiu 


granatowy sweterek z kaszmiru - niezwykle miękki, delikatny i ciepły.



Taka klasyka zawsze świetnie się sprawdzi. Mam nadzieję, że będą to rzeczy, którymi będę się cieszyć kilka sezonów.
Jeśli chodzi o zakupy on line to zdecydowanie wole je od tradycyjnych. Zawsze mamy pewność, że rzeczy będą nowe, czyste, w idealnym stanie. Mango daje 30 dni na zwrot, więc kupujemy bez ryzyka.

Kurtkę na narty Roxy. 
Taaaak, ja na nartach. Sama w to nie wierzę! Nie lubiłam zimy, ale w ubiegłym roku stwierdziłam, że jeśli czegoś nie da się zmienić to trzeba to polubić ;) I ku mojemu niezadowoleniu w tym roku wyczekiwana już przez wszystkich zima nie nadchodzi.



Na super przecenie -50%  udało mi się dorwać Lipikar Syndet (krótki termin ważności) - kremowy żel do mycia twarzy i ciała. Świetny produkt na zimę, kiedy skóra szaleje.


Zakupy kosmetyczne są w drodze...