W związku z tym, że otoczenie nie wyraziło większego entuzjazmu, ani posiadaniem, ani też działaniem szczotki, muszę anonimowo wyżalić się na blogu. W końcu po to on jest.
Bardzo wierzyłam w całą tą marketingową otoczkę Clarisonic i liczyłam na to, że szczoteczka będzie moim ulubionym pomocnikiem.
Jest tak łatwa i szybka w obsłudze. W 2 minuty oczyszcza twarz. Myje się ją ekspresowo. Schnie sama przed następnym użyciem. Jest o wiele wygodniejsza niż ściereczki
muślinowe, które trzeba prać i suszyć na grzejniku.
Niestety rzeczywistość nie jest tak różowa. Po trzech tygodniach stosowania moja skóra jest wysuszona i podrażniona, co objawia się wysypem drobnych krostek, zaczerwienieniem i szorstkością. Na całej twarzy mam ogrom suchych skórek, które uwidaczniają się pod podkładem. Czytałam o takich przypadkach, ale w duchu miałam nadzieję, że wszystko będzie ok. Kilka razy miałam podobne atrakcje po ściereczce muślinowej. I wiem, że moja skóra nie lubi, gdy szorstko się z nią obchodzę.
Pewnie mogłabym próbować innych szczoteczek (sensitive, delicate itd.), ale czy jest sens? Zadałam sobie pytanie czy chcę dalej inwestować? Wydałam majątek na urządzenie, a to jeszcze nie koniec! Szczoteczki trzeba wymieniać co 3 miesiące (4 w roku to już prawie 400zł). Prosta kalkulacja kosztów plus efekt na mojej twarzy dały jasny wynik: nie chcę.
Moja szczoteczka wróciła tam skąd przyszła, czyli do Sephory (zgodnie z gwarancją satysfakcji mamy trzydzieści dni na jej zwrot).
A miało być tak pięknie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz